Berenguer Clos de Tafall Priorat DOQ 2012
Półka - nieznana
Gdzie i czemu tak drogo - Dolio Vini i 62 zł (próbka importera)
Do Ideału? - Już ciut, ciut!!
Ostatnio blogerzy - a tak naprawdę chyba bardziej ich mentorzy - postulują, by winu towarzyszyła jakaś historia, taki "korzeń", hak na pisanie o winie. Chcecie historii?
Malaga w Hiszpanii. Szybko, szybko, bo czasu wolnego jest niewiele. Zjeżdżamy z Gabrielem w podziemia marketu. Tam cały poziom to dział spożywczy. Czekolady, makarony, owoce morza, trufle, kawa... Ruchome schody drżą leciutko, dowożąc nas na poziom minus jeden, a my dostrzegamy stoisko z winem. No, niejedno. Dwa albo i trzy stoiska. - Stary, jakby był jakiś Priorat.... Mega!!! - zapala się Gab. Priorat to region na północnym wschodzie Hiszpanii. Górzysty. Sucho, słonecznie, winorośl szuka wody głęboko, wydajność z hektara niewielka. Jeden z tych regionów na Ziemi, gdzie mają powstawać - i powstają - wina wielkie.
Ale w sklepie zamiast fascynować się Prioratem (i całym mnóstwem innych win - białych, czerwonych, różowych, musujących, wzmacnianych), stajemy zafascynowani przed stoiskiem z serami. Dziadeczek, który na bank pamięta rządy generała Franco, opiera się o ladę chłodniczą i próbuje chyba z 7 kawałków manchego i zabiera mu to z... kwadrans. A właściwie to nie tyle jemu, co sprzedawcy. Nieśpieszne gadulstwo i próbowanie. I jeszcze pomstowanie na to i owo. Pewnie polityka, ale zbyt słabo znam hiszpański, by zrozumieć. Klient kupuje kawałek. Jeden. Ale sprzedawca u uśmiechnięty, nam proponuje próbowanie poszczególnych manchego i cabrales. Zachwyt! Próbujemy i próbujemy, a czas się kończy. Kupujemy po 6 kawałków, płacąc jakiś majątek - ale przyjemności potem ze dwa tygodnie! Sery są jak marcepan z mleka! Są grudkowate, słodkie, tłuste, lekko słone, zwarte... Nie kupiliśmy żadnego Prioratu w butelce.
Przyszedł za to teraz w paczce od gdańskiego importera Dolio Vini. Rioja tego importera robiła wrażenie. A Priorat? Niepozorna butelka z prostą etykietką - Berenguer Clos de Tafall Priorat DOQ 2012. Gabriel miał rację. To wino jest jak ten ser ze sklepu. To jest wino, które można nożem pokroić! Mocny, owocowy, atramentowy, skoncetrowany. Z trzech szczepów - Grenache, Carignan i Cabernet Sauvignon. Mimo, że beczka jest tu przynajmniej roczna (producent używa się beczek rocznych, 2-,3- i 4-letnich), to nie odbija swojego stempla zbyt mocno. Producent deklaruje, że takich butelek powstaje 25 tys. rocznie.
W aromatach czarne owoce, piękna śliwka, gdzieś obok asfalt, kakao, tosty... Tanina akuratna, "wiążąca pysk" stanowczym gestem, ale bez prostactwa, bez "drewna". Więcej tu jedwabistości niż szorstkiej faktury. Kwasowość jest taka jak w syropie - w dużym łyku wina nieobecna, ale ujawniająca się dopiero w małej warstewce na końcu języka. Potem utrzymuje się przez długi, długi finisz. Warto zdekantować, bo na dnie butli sporo osadu. Ale napowietrzać nie trzeba zbyt długo. Wino naprawdę pyszne i dające ogromną radość i uśmiech tym, którzy nie szukają kwasowości frezującej szkliwo zębów, tylko dotknięcia czerwonego ciepła. To jest wino, które na szóstkę zasługuje w pełni, kto wie, czy nawet nie na SIÓDEMKĘ? Jest w każdym razie od niej o tyci włos!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz