Gdzieś na końcu świata...
Zbigniew Turnau w winnicy. Biała podłużna łacha to jeziorko, które magazynuje ciepło
Spokój zachodniopomorskich wiosek jest tak bezczasowy - nie spotykamy żadnego samochodu, poza zaparkowanymi gdzieś na poboczach. Wydaje się, że jesteśmy na końcu świata. Zza wzniesienia wyłania się wielki ceglany budynek - ten sam, który widzieliśmy wczorajszej nocy - imponująco oświetlony - kiedy błądząc po terenie szukaliśmy małego domku na nocleg.
Chateau Turnau o zmierzchu (fot. Olaf Kuziemka)
Ten imponujący ceglany, otoczony solidnym płotem to właśnie główny budynek Winnicy Turnau. Turnau to producent, który przebojem wdarł się w zeszłym roku w grono polskich winiarzy. I to nie byle jak! Od początku było to 40 tys. butelek - a to już liczba, o jakiej inni mogą pomarzyć. Ale to nie hobbystyczna działalność, tylko część biznesu inżyniera, a z zawodu biznesmana z branży rolniczej.
Bo wina Turnau produkuje nie krakowski bard Grzegorz, ale jego kuzyn Zbigniew. W biznesie jest także jego syn Jacek, z zawodu ekonomista oraz Tomasz Kasicki, absolwent Akademii Rolniczej w Szczecinie. - Z Grzegorzem mamy wspólnego pradziadka. To Jerzy Turnau, założyciel Wyższych Kursów Ziemiańskich we Lwowie, literat i malarz, człowiek renesansu. Jego genów wystarczyło by odzielić i rolników, i artystów, i naukowców - uśmiecha się Zbigniew. - Losy XX wieku ten nasz ród nieco rozrzuciły, ale spotkaliśmy się ponownie i Grzegorz także jest w naszej spółce. To pomocne, mam świadomość, że może większość ludzi kojarzy nazwisko Turnau z Grzegorzem, który jest już taką legendą Krakowa. Absolutnie nam to nie przeszkadza, ale wręcz pomaga.
Droga do winnicy wiedzie wąskim malowniczym traktem - o tej porze bez auta z napędem na 4 koła wjechać nie sposób. Pomysł na winnicę przyszedł od Tomasza Kasickiego, który będąc z wizytą w hiszpańskiej winnicy dojrzał między rzędami winorośli takie same rośliny jak w Baniewicach. - "Jak to co u nas rośnie w Hiszpanii, to u nas może rosnąć to, co w Hiszpanii" - powiedział. Stąd pierwsze trzy hektary. W 2012 r. było ich już 15. A w 2013 r. doszło kolejnych pięć.
Plan parceli i nasadzeń w Winnicy Turnau (fot. Olaf Kuziemka)
- Co metr rośnie jeden krzew, mamy ich 60 tysięcy. Na początku mieliśmy winorośli pół na pół. Pół areału czerwonych, pół białych, ale Frank Faust, nasz winemaker, którego przekonaliśmy, by dla nas pracował, uświadomił nam, że lepszy stosunek to 70 proc. białych i 30 proc. czerwonych.
Frank Faust to dwumetrowy wesoły młodzieniec. Ma 37 lat i 20-letnie doświadczenie w zawodzie, ale z wyglądu wydaje się, że ma o 10 lat mniej. To on ma decydujący głos w wyborze winiarskiej drogi.
Rzędy są czytelnie oznakowane
Gdy rozmawiałem z nim podczas wiosennej promocji w Warszawie, uśmiechał się tajemniczo. Wspominał o planach - że będzie pinot noir i inne szczepy. I rzeczywiście, są! Wszystko widać na mapie, którą przybito do domku "wartownika" na środku winnicy. Wyżej stoi tylko ambona. Winnica rozpościera się się w dół. - Południowe nachylenie stoku, a tuż obok jeziorko, które pełni rolę zbiornika ciepła. Gdy w okolicy są ujemne temperatury, tu utrzymują się dodatnie - wyjaśnia Zbigniew Turnau.
W sezonie zbiorów zatrudniają 16 pań. To wystarczy przy dzisiejszej produkcji. Ziemia jest tu nawet za dobra dla winogron, stąd między krzakami winorośli rośliny motylkowe, które konkurują z gronami. Te zmuszone są zapuszczać głębiej korzenie. Grona mogłyby dawać nawet i 15 ton moszczu z 1 ha, ale Turnauowie ograniczają wydajność do 6-7 t/ha.
Tuż obok jeziorka rosną jabłonie - szara reneta i topaz. Posadzone na cydr. Bo Turnau chce także robić wino z jabłek. Od razu 100 tysięcy litrów rocznie. Ale to zależy od tego czy dostanie dofinansowanie z wojewódzkiego programu.
Z dofinansowaniem i inwestycjami jak to w Polsce - ciężko coś przewidzieć.
- Gdy prosiłem rzeczoznawcę, by oszacował koszt remontu budynku gospodarczego pierwsza wycena wyniosła 1,2 mln złotych. Poprosiłem, by się nie wygłupiał - opowiada Zbigniew. - Poprawiony kosztorys opiewał już na 2,4 mln zł. A remont kosztował tak naprawdę 5,6 mln zł. I tak dofinansowanie wyniosło ok. 15 proc. całości...
Zrewitalizowany budynek ma rodowód sięgający 1881 r. Z zewnątrz skromny, wewnątrz imponujący
Ale "chateau" wygląda dziś imponująco. Kiedyś był to rozjeżdżająca się, osiadająca w ziemi, stodoła z czerwonej cegły. Dziś błyszczy z daleka. Widać, że wiele cegieł się różni od tej oryginalnej z 1881 r. - Budując szukaliśmy po całej Polsce rozbiórkowej cegły w takim samym rozmiarze - wyjaśnia gospodarz.
Imponujący pawilon mieści całe centrum - przed nim są utwardzone podjazdy, jest plac, jest linia do winifikacji (prasa i nowoczesna odszypułkowarka oraz stalowe tanki z chłodzeniem wodnym - w stali zmieści się 120 tys. litrów moszczu.
Autor, Paweł Grotowski, Sebastian Bazylak i Zbigniew Turnau. Aparat trzyma Olaf Kuziemka
- Są tak dobrane, by docelowo każdego roku produkować 120 do 150 tys.
butelek - wyjaśnia Zbigniew Turnau. - No i wszystkie urządzenia są łatwe w czyszczeniu. Po każdym dniu mają wyglądać jak nowe. I tak wyglądają!
Rzywiście - czysto i sterylnie. Jedyne "nieczyste" rzeczy to drewno beczki zabrudzone czerwonym winem i kropla pinot noir, która ląduje na gresie podłogi. Ale czy do tego można się przyczepić?
Większość beczek stoi (a raczej leży) na parterze, a część w piwnicy. W sumie 110 - z dębu amerykańskiego i akacji. Od różnych producentów i różnym stopniu wypalenia. W tym roku na rynek wejdą nowości - Chardonnay, Pinot Noir i Solaris Premium. Próbujemy tych win jeszcze z beczki. Chłodne, trzeba ogrzać dłonią. Pomaga. Chardonnay będzie kremowe, miękkie, bardzo aromatyczne. Solaris Premium nieco bardziej powściągliwy. A Pinot Noir?
110 beczek z dębu amerykańskiego (fot. Olaf Kuziemka)
Ciemny, bardziej przypomina w kolorze Tourigę niż Pinota. Ma w aromacie ciekawe nuty głębokich owoców, lukrecji. Co go czeka, gdy dojrzeje?
Z winami, które już na rynku są, zapoznajemy się w sali na piętrze. Na scenie stoi fortepian Bösendorfer, ściany wygłuszone, dyskretne nagłośnienie, ekran. Promienie ostrego zachodzącego słońca przeszkadzają w oglądaniu slajdów - ale żaluzje opuszczane na pilota wprowadzają nas w świat półmroku. Ze zdjęć widać skalę przeobrażeń winnicy. Po próbowaniu win (o nich w następnym odcinku) i obiedzie możemy swobodnie porozmawiać. W cieple, bo na zewnątrz już ładny
mróz.
Kielich z logo Winnicy. A w środku pierwszy rocznik Chardonnay!
Z opowieści Zbigniewa przebija pewność drogi, którą chce podążać. Widać, że to dla niego już nie tylko ciekawostka, ale sprecyzowany projekt - poważne wyzwanie. Wina mają być sprzedawane do sklepów specjalistycznych, a nie marketów (choć te błagają o sprzedaż). A także do restauracji, hoteli, na eksport. Jakość ponad ilością.
W perspektywie - rozbudowa. Niedawno kupiony dom naprzeciw "chateau" zostanie zamieniony w dom gościnny z kilkoma pokojami, staną też zapewne inne budynki. To zresztą konieczność, bo w istniejących tankach uda się zwinifikować zebrane winogrona, ale jeden budynek z piwnicą nie pomieszczą tylu beczek. - Mam tę świadomość, że w odróżnieniu od niektórych polskich winiarzy bank nie dyszy mi na plecach - mówi nasz gospodarz. - Ale to nie znaczy, że możemy sobie odpuścić. To mobilizuje. Czekają nas lata pracy!
Nasz Lexus przed budynkiem winnicy (fot. Olaf Kuziemka)
Do Winnicy Turnau podróżowałem Lexusem IS200t, który jest partnerem w podróżach winnych Olafa i Pawła Powinowatych. Był z nami także Sebastian Zdegustowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz