Baron de Ley Varietales Maturana Rioja 2012
Święta, święta i po świętach! Zostało po nich nie tylko wspomnienie, ale i prezent: butla wina ze szczepu bardzo rzadkiego, reanimowanego przez pasjonatów i enologów z Hiszpanii. I od 2007 r. dopuszczonego do stosowania w winach regionu Rioja.
Baron de Ley to wina oczywiście nie butikowe, ale - patrząc z przemysłowego punktu widzenia - koncernowe. Bo to właśnie z tej grupy pochodzą znane ze sklepowych półek (bynajmniej nie specjalistycznych sklepów) wina Coto de Imaz, o czym pisał Eno Eno.
Wino powstało ze szczepu Maturana tinto, jednego z tych, które wykarczowano po epidemii filoksery w 1860 r., zastępując je innymi szczepami, które dziś są powszechne - Tempranillo i Garnacha, a przez to czasem uznawane za nudne. Pomyśleć, że może gdyby nie paskudny szkodnik, to byśmy wcale nie narzekali na nudę Maturano.
Bo oto w środku znajdziemy wino bardzo ciemne, mocno rubinowe, z odcieniami granatu. W nosie nie ma jakiejś tępej beczki, ale morze owocu - czarnej porzeczki z kakao i balsamico, ale także czymś leśnym, zielonym...
W smaku jest poważne, ale z ładną dawką kontrastowej kwasowości. Akuratną. Jest przy tym tłuste, jak wędzony boczek! Ale - uwaga - nie totalnie, tylko z wyczuciem. Bo jest podszyte także pewną lekkością, jakby pod kołderką owocowej dżemistości była sprężysta treść. Jak pod skorupką creme brulee jest miękki miąższ...
To nie jest jedynie czysty koncentrat, ale coś ładnie uchwytnego, kształtnego. Z garbnikiem, owszem, ale startym na popiół, na proch, na puder. Paniom, które chcą elegancko wyglądać w trakcie degustacji, nie radzimy brać do ust, bo wino bardzo mocno barwi zęby. Ale amatorom, którym chwilowy buraczkowy kolor zębów nie przeszkadza, polecam!
Wino otrzymałem od Centrum Wina