Juhasz Egri Merlot 2011
O tym winie napisałem dwa lata temu z okładem dość złe słowa. Prawie trzy lata temu. Nie tylko ja. Za innych nie mogę przepraszać, ale za swoje zwodnicze sądy biję się w pierś. Nawet nie po trzykroć, tylko po dziesięciokroć!
Bo oto w styczniu 2015 pisałem, że "cienkie, że za 22,99 zł można kupić na pewno coś lepszego, że nie zachwyca". Oczywiście, pewnie tak wówczas było. Na degustacji węgierskich win Juhasz Egri Merlot 2011 serc degustatorów nie podbił. Ale oto traf chciał, że w zakamarkach mej "piwniczki" czyli przepastnej szafy w zwykłym 9-piętrowym bloku z 1968 roku wygrzebałem butelkę tego wina.
A że pogoda nie na biele, tylko na czerwień właśnie, otworzyłem. Korek nieco nadwątlony, na pierwszy rzut nieco "korkowy", ale zbliżam nos i nic złego nie czuję. Mało tego, z szyjki butelki buchnęło w nos ładnym, głębokim owocem...
Odpadłem. Oto "sikacz" za 23 zł zyskał męskość, kształt i treść. Czerwień stała się bardziej krwista, trochę bliżej jej do cegły niż fioletu, w aromacie nie ma już lekkości, jest ciężka wiśnia, truskawka, skóra, wyraźna ziemistość, która jeszcze trzy lata temu była lekko zarysowana... Nie ma tu nic z cienkiej odmiany egerskich win, jest mocarz przywodzący na myśl krzepkość spod znaku mocnego ciężkiego owocu. Nawet w smaku jest inne – stało się jakby „tłuste”, ciężkie. I zapewniam - beczkowej wanilii nie ma tu nawet za grosz!
Może więc warto potrzymać czasem wino, które wydaje nam się pospolitym cienkuszem, niegodnym miana swojej apelacji, która czasem słynie z dobrych win? Spróbujcie, inwestycja rzędu 25 zł zamrożonych na trzy lata boleć nie powinna :)