Modne dotknięcie absolutu
i... brutalne zejście
Artemia 2009. Doskonałość
Modne wydarzenia najnowszych czasów nie mogły ujść mojej uwadze. Tak, tak, zawitałem do restauracji Sowa&Przyjaciele (jako agent Faktu) - do tego samego VIP-roomu, w którym wino pili i policzki wołowe jedli prezes NBPO, szef jego gabinetu Słowomir Cytrycki i Bartłomiej Sienkiewicz, minister Spraw Wewnętrznych, teraz tropiący podsłuchy i takie tam...
Objętość mojej gazety nie pozwoliła mi, ku mojemu ubolewaniu, na ocenę wina, czynię więc to teraz, z wielką lubością. Otóż, do policzków wołowych miałem przyjemność wypić Artemię 2009 Château Pesquié. Tego wina nie zamówili politycy i niech żałują.
Jest to wino tak głębokiego aromatu, jak Rów Mariański wody. Pełnia owocowości, doprawiona posmakiem absolutu, akcencikiem lekkiego serka homogenizowanego gdzieś w tle... Pół na pół syrah i grenache. Dojrzewało 18 miesięcy w beczkach z dębu. Grona ręcznie zbierane i - jak deklaruje producent - "drastycznie" selekcjonowane.
Nie da się w to nie uwierzyć. Wino ma już kolor znakomity - rubin z fioletowymi refleksami. A w nosie lekka słodycz, nuty kawy, czarnych porzeczek, razowca, czekolady. Żadnej nachalności. Do wołowiny ideał... Za niestety - 270 zł. Jedynym importerem w Polsce jest restauracja Sowa i Przyjaciele.
Ot, zwykłe Cotes-du-Rhone. Nie jest to cudo...
Ale cóż, postanowiłem skonfrontować ze zwykłym CdR Gabriel Meffre. Już nawet nie pamiętam, skąd mam tę butelkę. Być może to import Francuskiego Łącznika, ale głowy sobie uciąć nie dam. A za smak i aromat nie dałbym sobie uciąć nawet kosmyka resztki włosów. Jest ubogość w aromacie i żelazistość do tego.
W aromacie górne rejestry metaliczne, dół niemal nieobecny. Jakieś marne 3 punkty w skali Winiacza. I to z litości. Gdzieś tam raz wyczułem trochę głębi, która zaraz uleciała. I zostawiła mnie przy rdzy taniego Côtes-du-Rhône...
Artemię kosztowałem na koszt mojego pracodawcy, a Côtes du Rhône Saint-Vincent na własny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz